Z okazji walentynek postanowiliśmy przybliżyć naszym Czytelnikom historię niezwykłej miłości, która przetrwała próbę czasu. Mamy zaszczyt zaprezentować wywiad z Państwem Marią i Janem Błaszczakami, lubońskim małżeństwem z pięćdziesięcioletnim stażem. Ich historia to nie tylko opowieść o romantycznym uczuciu, ale także o pracy, życiowych wyzwaniach i pasjach, które łączą ich do dziś. W rozmowie z nami Państwo Błaszczakowie opowiedzieli o swoich początkach, drodze do małżeństwa oraz o tym, co sprawia, że ich związek jest tak wyjątkowy. Serdecznie zapraszamy do lektury, która z pewnością zainspiruje niejedną parę w Dniu Zakochanych!
W tym roku obchodzimy „złote gody”, czyli pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Dla nas „złote gody” to nie tylko pół wieku cudownej podróży razem, ale pięćdziesiąt lat pokazywania wszystkim, że prawdziwa miłość istnieje i potrafi przetrwać próbę czasu. Pokazywania, że związek małżeński jest dobrem samym w sobie i może oprzeć się ideologicznym szaleństwom polegającym na jego deprecjonowaniu. Dlatego też chętnie podzielimy się z Państwem historią naszej miłości. To, że tyle lat jesteśmy razem w szczęściu i miłości, zawdzięczamy z całą pewnością temu najwyższemu i jego opatrzności, za co z całego serca dziękujemy – tak rozpoczynają swoją opowieść Państwo Błaszczakowie.
Gazeta Lubońska: Jak się to wszystko zaczęło? Co Panią urzekło w nowo poznanym młodzieńcu? Na co Pan zwrócił uwagę?
Maria Błaszczak: To były czasy, gdy byłam sama i z nikim się nie spotykałam. Mieszkałam z rodzicami. Nie marzyłam o zamążpójściu, uważałam, że mam jeszcze dużo czasu na założenie rodziny. Stawiałam na naukę i rozwój osobisty. Nasza znajomość zaczęła się całkiem niewinnie. Jednak już od pierwszego spotkania czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie. Jan zaimponował mi swoją zaradnością, odpowiedzialnością, stanowczością i inteligencją oraz świetnym poczuciem humoru. Miał w sobie to coś, co podoba się każdej kobiecie.
Jan Błaszczak: Maria spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Urzekła mnie swoją urodą, pięknym uśmiechem i pogodnym usposobieniem.
Gazeta Lubońska: Gdzie i w jakich okolicznościach się poznaliście?
Maria Błaszczak: Poznaliśmy się na proszonej herbatce u cioci. Było to przypadkowe spotkanie, choć nie do końca, ale o tym dowiedzieliśmy się później. Brat męża i ciocia w tajemnicy przed nami postanowili nas wyswatać. Wówczas oboje byliśmy singlami i absolutnie nawet przez moment nie myśleliśmy o poszukiwaniu partnera czy też swojej drugiej połowy. O tej sprytnej zagrywce, ku naszemu zdumieniu, dowiedzieliśmy się dopiero na naszym weselu.
Gazeta Lubońska: Czym na początku znajomości Państwo się zajmowaliście?
Maria Błaszczak: W chwili poznania byłam studentką drugiego roku towaroznawstwa na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, natomiast Jan już pracował – był młodym nauczycielem akademickim i pracownikiem naukowym na Wydziale Chemicznym Politechniki Poznańskiej. Ślub, a potem urodzenie syna, nie były przeszkodą w realizacji naszych życiowych planów i osobistego rozwoju. Ukończyłam stacjonarne studia, a mąż obronił doktorat z chemii. Pamiętam, jak przyjechał z naszym małym synkiem do Auli Uniwersyteckiej na uroczystość mojego absolutorium z gratulacjami i bukietem kwiatów. Była to bardzo ujmująca chwila.
Gazeta Lubońska: Od początku znajomości mieszkaliście w Luboniu?
Jan Błaszczak: Oboje od urodzenia mieszkaliśmy w Luboniu. Po ślubie znaleźliśmy schronienie w Komornikach, a po uzyskaniu własnego mieszkania, z powrotem wróciliśmy do Lubonia.
Gazeta Lubońska: Gdzie odbył się Wasz ślub?
Maria Błaszczak: Ślub cywilny zawarliśmy w Urzędzie Stanu Cywilnego w Luboniu. Tego samego dnia odbył się też ślub kościelny u Ojców Oblatów w kościele pw. św. Chrystusa Króla w Poznaniu. Podczas ceremonii początkowo spanikowałam, ale potem po ochłonięciu byłam pewna, że dobrze robię, wiążąc się z moim chłopakiem. Nie pomyliłam się, dokonałam dobrego wyboru.
Gazeta Lubońska: Ile macie dzieci i ilu doczekaliście się wnuków?
Maria i Jan Błaszczak: Jesteśmy szczęśliwymi rodzicami dwóch synów, Michała i Marcina. Mamy też dwójkę wspaniałych wnuków: Szymona i Michalinę. Rodzina jest dla nas najważniejszym dobrem.
Gazeta Lubońska: Co Was łączy, a co dzieli po pięćdziesięciu latach małżeństwa?
Maria i Jan Błaszczak: Łączy nas bardzo dużo, przede wszystkim: bezwarunkowa miłość, przyjaźń, szacunek, dostrzeganie potrzeb, troska w zdrowiu i chorobie, umiejętność zawierania kompromisu. Uwielbiamy razem spędzać czas, nigdy nie jesteśmy sobą znudzeni i zawsze mamy temat do rozmowy. Łączą nas także niezapomniane chwile, wspomnienia, radości i dzielone problemy. Co nas dzieli? Po pięćdziesięciu latach wspólnego życia, nie znajdujemy rzeczy, które nas dzielą.
Gazeta Lubońska: Czy macie wspólne pasje, zainteresowania?
Maria i Jan Błaszczak: Mamy wiele wspólnych pasji i zainteresowań i bez nich nie wyobrażamy sobie życia. Na liście naszych pasji na pierwszym miejscu plasuje się turystyka i krajoznawstwo. Zamiłowanie do wędrowania i poznawania ciekawych miejsc, zabytków i ludzi każdy z nas wniósł do naszego związku jako wartość dodaną, a potem pasja ta została przez nas udoskonalona. Podróżowanie jest odskocznią od codziennych obowiązków i kłopotów oraz sposobem na spędzenie wolnego czasu. Przy okazji poszerza horyzonty, rozwija, wzmacnia więzi, relaksuje i pozwala na wspólne przeżywanie przygód. Zresztą zawsze można coś ciekawego robić razem np. można wyjść na spacer z kijkami, uprawiać gimnastykę, pójść do teatru lub kina, obejrzeć ciekawą wystawę, uprawiać działkę czy się zająć wolontariatem. Możliwości jest bardzo dużo, najważniejsze jest jednak to, aby być razem, budować więzi i cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Ostatnio wiele radości przysparzają nam wypady poza miasto z ukochaną wnuczką.
Gazeta Lubońska: Jak w takim razie wygląda Wasz przepis na miłość?
Maria i Jan Błaszczak: Niestety nie znamy przepisu na miłość. Gdyby istniał taki przepis, to z pewnością dookoła panowałoby szczęście, a rozwody i rozstania można by było schować do lamusa. Nasza rada jest prosta. W każdym związku partnerzy powinni pamiętać, aby nigdy się nie ranić i zawsze kontrolować swoje emocje. Trzeba dbać o siebie i partnera, nie wywierać presji, nie zmieniać, i pozwolić mu być sobą. Miłość to nie tylko romans, to także przyjaźń, zaufanie, szacunek i trwanie przy sobie zarówno w chwilach szczęśliwych, ale i tych trudnych, których w naszym życiu nie brakuje. To także umiejętność dawania od siebie coraz więcej, a dopiero potem brania. Bardzo ważne jest również wsłuchiwanie się w potrzeby i oczekiwania partnera. Najgorsze są niedomówienia i przedkładanie nad wspólne dobro własnych racji. Najlepszym remedium na wszystkie problemy zawsze jest szczera rozmowa. Nie można zapominać, że uczucie buduje się i pielęgnuje przez całe życie.
Gazeta Lubońska: Co sądzicie o walentynkach?
Maria i Jan Błaszczak: Początkowo do walentynek podchodziliśmy z dużą rezerwą, traktując je za obce i niemające nic wspólnego z naszą tradycją. Zmieniliśmy zdanie, gdy dostrzegliśmy ich pozytywną stronę. W tym dniu zakochani obdarowują się czekoladowymi upominkami, najczęściej w kształcie serca oraz czerwonymi karteczkami z miłosnym wyznaniem. Co roku, sklepy oferują coraz bardziej wymyślne prezenty i gadżety walentynkowe, jednak to komercyjne podejście do tematu przestało nam przeszkadzać. Najważniejsze jest to, że zakochani wyrażają swoje uczucia i budują pozytywne relacje. Walentynki najczęściej świętujemy w zaciszu domowym przy dobrej kawie i cieście, innym razem w klimatycznej kawiarni lub restauracji. W tym roku zaplanowaliśmy wyjazd nad polskie morze. Stawiamy na długie spacery brzegiem morza, przy kojącym szumie fal.
Gazeta Lubońska: Dziękuję za rozmowę i życzę wielu wspaniałych chwil, emocjonujących podróży i serdecznych ludzi wokół.
Beata Spychała
