Wspomnienie asa lotnictwa czasu pokoju, z urodzenia lubonianina, zasłużonego pilota wojskowego i cywilnego, który zasłynął jako prekursor lądowań samolotem odrzutowym na gruntach trawiastych
W środę, 1 lutego 2023 r. w wieku 92 lat zmarł płk pilot Jan Jąkała. Był zasłużonym pilotem wojskowym i cywilnym, który od 1950 roku wylatał łącznie 1 885 godzin. Zasłynął jako prekursor lądowań samolotem odrzutowym na gruntach trawiastych. Absolwent Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, żołnierz zawodowy, instruktor samolotowy, nauczyciel i dyrektor ośrodków lotniczych w Jeleniej Górze i Piotrkowie Trybunalskim.
…Lotnictwo wtedy jest silne,
kiedy ma dobrych pilotów i dobre maszyny.
Ale wtedy dopiero zaczyna być wielkie,
kiedy ma swoją legendę.
Korzenie
Jan Jąkała urodził się 20 marca 1930 r. w Żabikowie. Był trzecim z kolei dzieckiem w rodzinie o góralskich korzeniach, bowiem jego rodzice – Franciszek (syn Jana i Marii) ur. w 1896 r. w Spytkowicach koło Czarnego Dunajca, zm. w 1932 r. w Lasku i Rozalia (córka Michała i Józefiny) z d. Mamak ur. w 1898 r. w Mordarce koło Limanowej, zm. w 1952 r. w Luboniu – pochodzili z Podhala. Miał troje rodzeństwa: Marię (ur. 1927 r., zm. 1929 r.), Józefa (ur. 1929 r., zm. 1933 r.) i Genowefę (ur. 1931 r., zm. 1995 r.), po mężu Godźwę.
Można stwierdzić, że Jan odziedziczył życie wojskowe w genach, po ojcu, a także dziadku (nosi jego imię), którzy byli żołnierzami legionów marszałka Józefa Piłsudskiego i brali udział w wojnie bolszewickiej, po zakończeniu której, za zasługi na polu walki, zostali obdarzeni przez marszałka przywilejem w postaci nadania im własności ziemskiej na Kresach Wschodnich w Górze koło Bełza (Bełz – obecnie miasto na Ukrainie, w obwodzie lwowskim, rejon Sokalski nad rzeką Sołokiją będącą dopływem Bugu, położony przy samej granicy z Polską), gdzie cała rodzina żyjąca przedtem w ubóstwie na Podhalu osiadła w połowie 1921 r. Tam za sprzedany wcześniej na Podhalu hektar ziemi zakupiła 4 hektary żyznej gleby kresowej. Niestety, Jąkałowie podzielili los innych Polaków mieszkających na tych ziemiach, 10 lutego 1940 r. i zostali deportowani w głąb Związku Radzieckiego i przez Riazań – Kazań – Swierdłowsk – Sierow, po ponad trzech tygodniach transportu pociągiem towarowym dotarli do miejscowości Czary, położonej w głębi syberyjskiej tajgi. Jako jedyny pozostał na Podhalu ojciec Jana – Franciszek, który otrzymał posadę telegrafisty w Chabówce (Kotlina Rabczańska, woj. małopolskie, powiat nowotarski), węźle kolejowym na trasie do Zakopanego. Krótko po podjęciu pracy poznał w poczekalni dworcowej Rozalię Mamak (jej bracia Józef i Franciszek podobnie jak przed wojną wielu górali wyemigrowali z Podhala za ocean w poszukiwaniu lepszych warunków do życia i osiedlili się początkowo w Stanach Zjednoczonych, a później w Kanadzie) i po trzech latach narzeczeństwa wziął z nią ślub w kościele w Limanowej. W roku 1926 został przeniesiony do dyrekcji PKP w Poznaniu (szkolił tam telegrafistów) i państwo Jąkałowie zamieszkali w służbowym mieszkaniu na poznańskim Łazarzu. Po niecałym roku przeprowadzili się do wynajętego od p. Frydrychowskiej mieszkania w Żabikowie, po czym kupili parcelę w Lasku od p. Glazera (był Niemcem) i wybudowali dom przy ul. Nowej 3. Niedługo nacieszył się nowym domem Franciszek Jąkała, który krótko po jego wybudowaniu poważnie zachorował na płuca i zmarł w 1932 r. pozostawiając żonę (otrzymała po mężu 84 zł renty miesięcznie i co roku przydział dziewięciu biletów kolejowych do dowolnej miejscowości) z trojgiem małych dzieci: trzyletnim Józiem, dwuletnim Jasiem i roczną Genią.
Przed wojną kolejarze to była jedna, wielka rodzina. Jąkałowie przyjaźnili się wówczas z Gotfrydziakami (p. Gotfrydziak była matką chrzestną Jasia), Wegnerami, Wachowiakami i Dropałami (p. Dropała był jego ojcem chrzestnym). Mama odziedziczyła po swoich rodzicach dom pod Limanową i co roku wyjeżdżaliśmy tam na letni wypoczynek z zaprzyjaźnionymi rodzinami kolejarzy – wspominał po latach pułkownik. Jan Jąkała rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej w Lasku jako sześcioletni chłopiec (o rok wcześniej niż powinien), ponieważ jego mama uznała, że poradzi sobie, ucząc się ze starszymi kolegami. Edukację przerwał wybuch wojny.
Czas okupacji
W latach 1941-1942 uczęszczał do tej samej szkoły na obowiązkowe zajęcia nauki j. niemieckiego, natomiast w roku następnym, jako trzynastoletni chłopiec został skierowany na przymusowe roboty do bauera – rodziny Adelle i Gustawa Schőppów (mołdawskich Niemców), którzy zajęli gospodarstwo państwa Wandy, Edwarda i Tadeusza Gawelskich w Lasku (po niemiecku Langenwalde) wysiedlonych z ojcowizny, jak wielu lubonian-Polaków. Wkrótce Gustaw Schőpp został powołany do niemieckiej armii i walcząc zginął na froncie wschodnim. Adelle – wdowa po nim nie miała pojęcia o gospodarstwie, poza tym wychowując troje dzieci, nie mogła się nim zajmować. W związku z tym prowadzenie gospodarstwa powierzyła lubonianom – Czesławowi Zgrzebie i czternastoletniemu wówczas Janowi, którzy byli przez Niemkę traktowani dobrze (jadali też przy wspólnym stole).
W wolnych chwilach wypasał na łące przy torach kolejowych na szlaku Poznań-Wrocław kozę, która dawała cenne mleko dla całej rodziny. Pewnego dnia – jak wspomina – koza uciekła na tory kolejowe i znalazła się tuż przed nadjeżdżającym z frontu wschodniego pociągiem „Urlaubzug” (pociąg urlopowy), zmierzającym do Wrocławia. Pociągiem tym przewożono codziennie z frontu rannych żołnierzy niemieckich do szpitali we Wrocławiu, natomiast w drodze powrotnej zabierano ozdrowieńców z powrotem na front. Chcąc uratować kozę, wbiegł na nasyp kolejowy i próbował ją przegonić z torów, niestety, bezskutecznie. Nagle poczuł silny podmuch od przejeżdżającego pociągu, który odrzucił go na skarpę. Zmartwiony wrócił do domu i o stracie kozy opowiedział mamie, która uspokajając go powiedziała: Synu, straciłam jedyną żywicielkę, ale na szczęście Bóg ocalił ciebie.
Po przepracowanym przymusowo roku u bauera Jan postanowił uciec z gospodarstwa i jako samozwańczy bagażowy przenosił walizki i torby podróżnych na dworcu PKP w Poznaniu. Najczęściej przenosił bagaże z peronu 4 a, na który wjeżdżały pociągi z Wrocławia, na peron 1., z którego odjeżdżały pociągi do Gdańska. Właśnie na tym peronie został aresztowany przez niemieckiego policjanta kolejowego. Przenosił wtedy bagaże Niemki, która podróżowała z dwojgiem małych dzieci. Za przeniesienie bagaży otrzymał od niej kartki żywnościowe i trzy marki. Zadowolony z wynagrodzenia, nagle usłyszał dochodzący zza pleców głos jednego z polskich bagażowych: „das ist er” (to jest on) i po chwili niemiecki policjant kolejowy założył mu na ręce kajdanki, po czym skutego, zawiózł sprzed dworca tramwajem do więzienia przejściowego podległego Stadpolizai (Policji Miejskiej), na Plac Wolności, gdzie wtrącono go do celi nr 19 dla nieletnich.
W więzieniu przebywał przez miesiąc, był przesłuchiwany i zmuszany do sprzątania w celach, w których przebywali polityczni więźniowie niemieccy zniewoleni przez faszyzm. Od tych więźniów otrzymywał chleb. W więzieniu przeżył potężne bombardowanie Poznania, podczas którego do schronów byli ewakuowani tylko niemieccy więźniowie polityczni i wszystkie kobiety, natomiast Polacy pozostali zamknięci w celach, mając przed sobą kraty, a z tyłu stalowe, zakluczone drzwi. Na zawsze pozostały mu w pamięci drżące od wybuchów więzienne mury, ciemność i odgłosy palącego się miasta. Z Bożą pomocą udało mu się przeżyć, lecz poinformowany przez współwięźniów zdawał sobie sprawę, że z miejsca, w którym przebywał, są tylko dwie drogi: do obozu koncentracyjnego i rzadko na wolność. Jednak po miesiącu został zwolniony z więzienia i wywieziony na przymusowe roboty – początkowo do Rożnowa pod Obornikami Wlkp., następnie do wsi Krzewent koło Płocka.
W tym czasie jego matka jak wielu mieszkańców Lubonia, Żabikowa i Lasku, zmuszona przez okupanta pracowała przy budowie autostrady mającej prowadzić z Berlina do Moskwy. Później pomimo coraz gorszego stanu zdrowia pracowała także w fabryce G. Sinnera, na wydziale produkcji marmolady. W marcu 1945 r. Janek powrócił do domu z przymusowych robót i podjął pracę w magazynach wojskowych na terenie Zakładów Chemicznych Romana Maya, późniejszych „Fosforów”. Magazyny były pod władaniem żołnierzy radzieckich. Sowieci wysyłali stąd zaopatrzenie na front. Wkrótce grupa 34 ochotników, a wśród nich Jan Jąkała została przerzucona do bazy na linii frontu, do której docierało zaopatrzenie z Lubonia. Szefem tej grupy był mężczyzna o nazwisku Kubala. Praca ochotników polegała na pilnowaniu i przeładowywaniu towarów dla żołnierzy frontowych (front przebiegał między Wartą a Odrą, natomiast baza pod dowództwem sowieckiej rygorystycznej, o pięknej urodzie pani kapitan mieściła się w Skwierzynie) pod nadzorem czerwonoarmistów.
Jan Jąkała z trudnych czasów wojny przywoływał pamięć o lubońskich rówieśnikach i serdecznych przyjaciołach: Leszku Woźniaku, Marianie Serbie, Henryku i Tadeuszu Szulcach (synowie ówczesnego komendanta OSP), Marianie Pluskwie, Konradzie Ceranko, Andrzeju Zgole, Franciszku i Grzegorzu Mierosińskich i Andrzeju Szmycie (ojciec byłego burmistrza Dariusza Szmyta). Najdłużej przyjaźnił się z Władysławem Czystym. Zdarzało im się popadać w konflikt z volksdeutschami, np. z Rozpondkiem mieszkającym w fabrycznym domku przy dzisiejszym parku Siewcy. Ku radości wszystkich wkrótce zakończyła się wojna.
Pierwsze lata po zakończeniu wojny
Chcąc pomóc matce, której stan zdrowia nie pozwalał na podjęcie pracy, sam imał się różnych zajęć. Najpierw pracował w ogrodnictwie przy Zakładach Ziemniaczanych, następnie zatrudnił się w firmie Grześkowiak przy budowie zbiorników betonowych na kwas siarkowy. Później w Zakładach Chemicznych (dyrektorem zakładów był wówczas dr Konrad Świniarski – człowiek kultury, o dużym autorytecie) pracował w cyklu trzyzmianowym przy produkcji i workowaniu superfosfatu na urządzeniach zwanych „Barbarami” (rozdrabniały superfosfat i napełniały nim worki), gdzie przyjacielem i opiekunem był mu Aleksander Kłos. Po ośmiu godzinach pracy, często zmęczony do granic wytrzymałości pod nadzorem brygadzisty Czystego rozładowywał z wagonów kolejowych „Gapsę” (morski piasek pochodzący ze Szwecji używany do produkcji superfosfatu). Zachętą do roboty w nadgodzinach był deputat dwóch bułek i kawałek zwyczajnej kiełbasy, niestety, zdarzały się i błędy młodości. Skromną, tygodniową pensję przegrał, grając w „oczko” z kanciarzami karcianymi z pracy, mama wypowiedziała wtedy słowa, które zachował do końca życia w swoim sercu: Synu, tak ciężko pracowałeś na te pieniądze i tak łatwo je straciłeś. Już nigdy więcej nie grał na pieniądze.
W 1947 r. jako przodownik pracy, w nagrodę odbył lot ze słynnym pilotem (wcześniej walczącym wraz z gen. Kazimierzem Górą w bitwie o Anglię) – por. Tadeuszem Szymańskim na samolocie „Piper”, który wystartował z lotniska Aeroklubu Poznańskiego w Kobylnicy. Był to zwrot w życiu 17-letniego Janka, lot ten praktycznie zadecydował o jego przyszłości – wojskowego pilota. W roku 1949 komendant społeczny Ochotniczej Straży Pożarnej (OSP) rekomendował go i pracującego z nim Konrada Helwinga na Kurs Podoficerów Zawodowych Pożarnictwa. Po ukończeniu tego kursu Janek został zatrudniony w powstałej Zawodowej Straży Pożarnej (ZSP), której komendantem był porucznik Ślusarek. Był to milowy krok w karierze zawodowej młodego Jąkały, początek trudnej i odpowiedzialnej, pełnej niebezpieczeństwa, a zarazem ciekawej i pięknej drogi w przestworza.
W tym okresie grał w piłkę nożną w Lubońskim KS, którego gospodarzem, a później prezesem był Stanisław Pawlicki. Z tamtych czasów wspominał kolegów z boiska oraz strażaków: Kazimierza Macioszka, Bolesława Zycha, Wacława Danielaka, Czesława Przewoźnego (dwaj ostatni walczyli z bandami UPA), marynarzy – Bronisława Biedę i Mariana Gotowca, Jana Roszyka, Jana Kaczmarka, Sylwestra Kluczyńskiego, Leona Rzeźniczaka, Jana Gierkę.
As lotnictwa czasu pokoju
W 1950 r., dwudziestoletni Jan Jąkała rozpoczął naukę w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Przez dwa lata szkolił się, latając na samolotach UT-2 i Jak-9. Jak wspominał po latach: Szkolono nas w bardzo szybkim tempie, ponieważ toczyła się wówczas wojna koreańska na terenie Półwyspu Koreańskiego między komunistycznymi siłami KRLD (północnokoreańskimi) i wspierającymi je wojskami Chin, a siłami ONZ (głównie amerykańskimi) wspierającymi wojska Republiki Korei (południowokoreańskie). W czasach tej zimnej wojny między Wschodem i Zachodem szkoliliśmy się ze świadomością, że być może przyjdzie nam wziąć w niej udział. Oficerską Szkołę Lotniczą w grupie myśliwców ukończył w marcu 1952 r. w Radomiu. Promowany był o kilka miesięcy później od kolegów z roku, ponieważ ujawniono, że miał rodzinę w Kanadzie, a później wykryto, że także w Anglii i Afryce. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa wypytywali wówczas lubońskich sąsiadów o niego oraz rodzinę. Jednak wstawił się za nim dowódca i promocję, co prawda z opóźnieniem, otrzymał. Pomógł mu w tym również robotniczy życiorys, w którym zataił, że ojciec był piłsudczykiem i przedwojennym pracownikiem Dyrekcji Kolei w Poznaniu. W kwietniu tego samego roku został skierowany na warszawskie lotnisko w Bemowie, gdzie latał na odrzutowcach Mig. W tym samym roku zmarła jego matka, którą pochował w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Wirach.
Dzień 5 marca 1953 r, a więc początkowego okresu kariery pilota, Jan Jąkała zachował w pamięci na zawsze. Wyruszył wówczas na ćwiczebną trasę samolotem Mig-15. Dwa pierwsze odcinki lotu były wręcz przyjemne, natomiast na trzecim odcinku, po zmianie kursu zaniepokoił go widok jakiegoś zaciemnienia i chwilę później znalazł się w wielkiej śnieżycy, która swym zasięgiem ogarniała duży rejon. Nie potrafił jeszcze latać bez widoczności ziemi, przyrządy nawigacyjne stały się jakby obce. Nagle uzmysłowił sobie, że przelatuje nad Łodzią, a więc w okolicy lotniska Lublinek, niestety, nieprzystosowanego do startu i lądowań odrzutowców. Obniżył lot i przed jego oczami wyłoniły się zabudowania i tory kolejowe. Już wiedział, gdzie szukać lotniska. Decyzję podjął szybko. Mając w pamięci nawałnicę śnieżną, w którą wpadnie w przypadku powrotu do Warszawy, zdecydował się lądować awaryjnie – jak się później okazało – na trawiastej zmarzlinie lotniska, absolutnie do takiego wyczynu nieprzygotowanego. Zrobiłem odruchowo wszystko, co należało zrobić – wspominał po latach pułkownik – dopiero jak wyszedłem z kabiny, to nogi się pode mną ugięły i oblały mnie zimne poty. Po szczęśliwym wylądowaniu połączył się z dowództwem w Warszawie. Na Lublinek do Łodzi przyleciał sam dowódca. Początkowo Jan Jąkała za swój wyczyn miał otrzymać trzy dni aresztu, ale w końcu otrzymał pochwałę. O jego prekursorskim lądowaniu odrzutowcem na trawiastej nawierzchni piloci podniebnych sił zbrojnych opowiadają do dziś, natomiast dopiero kilka lat później takie zadania weszły do programu szkolenia odrzutowych pilotów myśliwskich.
Trzy lata później skończył kurs wyższego pilotażu, uzyskując wszystkie uprawnienia instruktora-pilota na samolotach odrzutowych (wszystkie oceny bardzo dobre) oraz I klasę pilota wojskowego. Został dowódcą eskadry, szefem strzelania pułku w Powidzu, a następnie dowódcą Dywizjonu Dowodzenia Lotami w Wyższej Szkole Pilotów w Dęblinie. Brał udział w wielkich defiladach powietrznych, latał w zespole akrobacyjnym. Na samolocie „Mig” był wśród tych wybrańców, którzy w 1958 roku otwierali szybowcowe mistrzostwa świata w Lesznie. Wykonywał niezwykle niebezpieczne loty na odrzutowcach. W roku 1962 ukończył kurs Doskonalenia Oficerów Dowódców Pułku. Kilka razy uczestnicząc w zgrupowaniach na lotnisku w Krzesinach przelatywał nad rodzinnym domem przy ul. Nowej oraz lubońskimi „Fosforami”, pozdrawiając mieszkańców ruchem skrzydeł i wykonując różne samolotowe akrobacje. Jan Jąkała brał udział w zespole opracowującym materiały szkoleniowe i ćwiczenia (np. nowoczesne metody zastosowania bojowego, loty i ataki grupowe, zrzucanie bomb na małej wysokości z opóźnieniem) na kursy doskonalenia oficerów, w których uczestniczyli przyszli dowódcy eskadr. Wykorzystywali w tym celu doświadczenie wykładowców, którzy walczyli podczas II wojny światowej w Wielkiej Brytanii. Sam pułkownik uczył młodszych kolegów atakować cele, których pilot nie widział (mógł się tylko posługiwać pokładowym radarem). W 1970 r. zdobył licencję instruktora-pilota zawodowego cywilnego i przez dwadzieścia następnych lat pełnił funkcję kierownika Aeroklubu w Jeleniej Górze i Jeżowie, a także dyrektora Aeroklubu Ziemi Piotrkowskiej – Ośrodka Szkolenia Samolotowego. W roku 1973 lądował przymusowo wskutek awarii silnika, na samolocie Jak-12 przy dworcu PKP w Jeleniej Górze, bez uszczerbku dla siebie i samolotu. Po 28 latach, w 1978 r. przestał być pilotem samolotów odrzutowych, jednak nadal szkolił młodzież i sam latał jeszcze przez dwa lata. Pułkownik Jan Jąkała stanął na czele komitetu obchodów 80. rocznicy tragicznej śmierci w 1925 roku w Piotrkowie Trybunalskim pioniera spadochroniarstwa światowego, Węgra Eugeniusza Szyklaya (zginął tragicznie podczas pokazów lotniczych w Piotrkowie Trybunalskim i jest pochowany na tamtejszym cmentarzu). Z inicjatywy pułkownika odnowiono wtedy mogiłę Szyklaya i postawiono na niej okazały pomnik upamiętniający wydarzenia sprzed 80 lat.
Po przejściu na emeryturę Jan Jąkała nadal był aktywny na niwie swojej życiowej pasji, którą było lotnictwo. Brał udział we wszystkich większych uroczystościach i imprezach lotniczych w kraju i za granicą. Chętnie i systematycznie spotykał się też z młodzieżą także lubońskich szkół, z którą dzielił się swoimi przeżyciami oraz doświadczeniem. Pułkownik pilot Jan Jąkała posiadał wszystkie możliwe honorowe odznaczenia i wyróżnienia lotnicze, między innymi statuetkę nosząca legendarne imię „Ikara”. Nie każdy oficer odchodzi ze służby z Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski (Uchwała Rady Państwa z dnia 14 grudnia 1977 r.), a tym bardziej z Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (Uchwała Rady Państwa z dnia 12 grudnia 1988 r.).
Życie rodzinne
Jan Jąkała ożenił się na początku 1955 r. w kościele pw. św. Krzyża na warszawskiej Pradze. Ślub kościelny odbył się w tajemnicy przed dowódcami wojskowymi, a wybranką Jana była Jadwiga Żmijewska (z rodziny słynnych piłkarzy) z Radzymina pod Warszawą. W grudniu 1955 r. urodziła im się córka – Barbara, natomiast w listopadzie następnego roku przyszedł na świat syn – Wojciech. Barbara (ze względu na wykonywany zawód zmieniła nazwisko na Bonarska), po ukończeniu z wynikiem bardzo dobrym studiów wokalno-aktorskich śpiewała w operach Poznania, Łodzi i Wrocławia. Z kolei Wojciech ukończył Szkołę Chorążych w Oleśnicy i pracował w lotnictwie jako specjalista osprzętu i radia samolotów naddźwiękowych. Dwukrotnie przebywał w Libanie w ramach pokojowych służb ONZ (w sumie dwa i pół roku). Obecnie przebywa na wojskowej emeryturze. W lutym 1975 r. zmarła żona Jana Jąkały. Po trzech latach ożenił się po raz drugi zawierając związek małżeński z Zofią Żuk. W roku 1978 urodził mu się drugi syn – Zbigniew.
Jan Jąkała często podkreślał, że jego bogaty życiorys był wykładnią pokolenia. Był świadkiem wielu wydarzeń i ogromnych przemian. Miał świadomość, że był tym, któremu dano szansę, natomiast dzięki ciężkiej i uczciwej pracy wiele osiągnął. Za to wspomniane troje dzieci, które kochał i był z nich dumny, bardzo go szanowały i to był jego największy sukces.
Pogrzeb z honorami
Uroczystości pogrzebowe z honorami wojskowymi odbyły się w piątek, 10 lutego 2023 r. Najpierw o godz. 13 w kościele pw. Św. Floriana w Wirach odprawiono Mszę św. żałobną. Po jej zakończeniu płk pilot Jan Jąkała został pochowany w grobowcu rodzinnym na wirowskim cmentarzu parafialnym, gdzie spoczęli wcześniej rodzice i siostra Genowefa. W ostatniej drodze towarzyszyli mu: najbliższa rodzina, przyjaciele i znajomi.
Paweł Wolniewicz