W maju na piętrze Biblioteki Miejskiej w Luboniu mogliśmy podziwiać wystawę obrazów Pani Rozalii Nowak – poznańskiej artystki i malarki, która ma na koncie już ponad sto takich wystaw, a obrazów namalowała w życiu setki, jeśli nie tysiące. Zachęcamy do przeczytania krótkiego wywiadu z artystką.
GL: Jak zaczęła się Pani przygoda ze sztuką?
Rozalia Nowak: Już od dziecka rysowałam i malowałam na wszystkim, co się da. Interesowały mnie artystyczne i manualne prace, np. jak miałam pięć lat, robiłam sukienki z liści buraków dla dziewczynek! Miałam talent chyba od urodzenia. Każde dziecko ma talent; proszę zauważyć, każde dziecko w gruncie rzeczy ładnie rysuje. Wszystko zależy od tego, czy ten talent zostanie dostrzeżony i rozwinięty! Poszłam do szkoły plastycznej, żeby ta pasja nie znikła, bo czułam, że jestem w tym całkiem dobra. Ale w życiu bym się nie spodziewała, że dożyję kiedyś tylu wystaw, że w ogóle się na to odważę!
GL: Czy z „pensji” artysty da się wyżyć?
R. N.: Od zawsze utrzymywałam się tylko ze sztuki, nigdy nie miałam innego zawodu, choć w tej branży to często nieuniknione. Pracowałam jako plastyk, robiłam szyldy, pracowałam przy reklamie, prowadziłam zajęcia malarskie dla dzieci. Musiałam dużo wysiłku włożyć, aby założyć w końcu własną pracownię – moje miejsce, w którym maluję.
Muszę jednak przyznać, że nastały smutne czasy, w których praca artysty jest bardzo niedoceniana. Prawda, sprzedałam w życiu wiele obrazów, ale nigdy nie było z tego dobrych pieniędzy. Pewnie, mogłabym wystawić obraz za 7 czy 8 tysięcy złotych, ale nikt tego nie kupi. Na chleb mam, więc nie będę szaleć! Nie przeszkadza mi to raczej, cieszę się z tych możliwości, które dostałam!
GL: Skąd bierze Pani natchnienie do malowania? Samo przychodzi?
R. N.: Natchnienie czasem przychodzi, a czasem nie, boję się niekiedy, że nigdy nie przyjdzie. Siadam wtedy z papierosem, wiem, że to może i brzydko, ale papieros pomaga mi myśleć. Ta myśl musi przyjść sama, więc siedzę i czekam. Z 18-tego piętra w mojej pracowni przepięknie widać niebo – czuję się czasem jak na Gubałówce. Po tym niebie płyną tak piękne chmury, obłoki, te kolory, które nie sposób uchwycić! Tak samo zachody słońca – czerpię z tych barw!
GL: Skąd pomysł na wystawę, którą możemy oglądać w bibliotece? Kobiety Panią inspirują?
R. N.: Kobiety nie są moją główną inspiracją, ja maluję wszystko. Ta wystawa to w większości moja seria flamenco – bardzo lubię ten taniec, inspiruje mnie, tak samo jak muzyka – często słuchając muzyki, można coś bardzo ciekawego wymyślić! Oglądałam hiszpański film o flamenco, zatrzymywałam najładniejsze kadry i malowałam – tak powstało większość obrazów na tej wystawie.
GL: Dlaczego Pani maluje? Ma Pani jakąś misję, czy tworzy Pani dla siebie?
R. N.: Wszystko, co maluję, musi mieć znaczenie. Coś tym obrazem zawsze muszę przekazać – albo kolory mają znaczenie, albo osoby. To nie jest też takie łatwe, stworzyć obraz, który jednocześnie będzie się podobał i miał sens. Przyznam się, że każda wystawa i wystąpienie zawsze mnie troszkę stresuje. Wyobrażam sobie, że stoję ładnie ubrana, a ktoś ma mnie ocenić. Bo przecież ja nie robię tego tylko dla siebie, każdy artysta tworzy, aby podobało się jemu, ale też, żeby ktoś inny się tym zainteresował – to bardzo ważne! Lubię mawiać, że moje obrazy mnie leczą. Malowanie mnie leczy – uwielbiam tę pracę i cieszę się, że mogę to robić.
Wywiad przeprowadziła Małgorzata Wojsz