Strona główna / Aktualności / Romuald Komischke (1959-2022) – wspomnienie

Romuald Komischke (1959-2022) – wspomnienie

Był człowiekiem nietuzinkowym – silnym fizycznie i psychicznie, a przy tym niezwykle wrażliwym. Trudne doświadczenia z czasów młodości potrafił przekuć w dzielenie się dobrem, które nosił w sobie. I robił to w sensie dosłownym – oddając innym swoją krew, pracę, siły i myśli. Dziełem jego życia była Rodzina, która zawsze mogła na niego liczyć. Skromny i małomówny, wyrażający siebie w wierszach układanych od wczesnych lat młodzieńczych.

25 października 2022 r. zakończył swoją ziemską wędrówkę. Dokładnie dwa lata wcześniej (25 października 2020 r.) sfinalizował nieprzeciętne marzenie – marsz dookoła Polski.

 

Chłopak z Wir

Urodził się 13 stycznia 1959 r. w Poznaniu. Dzieciństwo i młodość spędził w Wirach, gdzie niedaleko dworca osiedli jego rodzice – pochodzący prawdopodobnie spod Bydgoszczy ojciec, Roman Komischke, z zawodu murarz, oraz zajmująca się domem mama, Maria z d. Mituś, która przybyła do Wielkopolski z Gorlic. Ojciec zginął w wypadku na budowie. Mama sama wychowywała czwórkę dzieci – dwie córki i synów, z których Romek był najmłodszy. Wśród łąk nad Wirenką, na zbudowanych tam z kolegami kąpieliskach i boisku „do wieczora rojbrował” wraz z „eką” innych wesołych „ejbrów”.

Mimo iż wzrostem wyróżniał się spośród rówieśników, był chłopcem nieśmiałym, z kompleksami. Jak sam wspominał, zamiast towarzystwa kolegów wolał rozmawiać z otaczającą go przyrodą. Wiele zmieniło się w życiu Romka po tym, kiedy w sali gimnastycznej szkoły wirowskiej, do której uczęszczał, zaczął trenować zapasy. Ta przygoda ze sportem, zwieńczona sukcesami, pomogła mu budować wiarę w swoje siły i hartowała również w dalszym życiu.

 

(…) żywe są zasady nasze

– nie damy dmuchać sobie w kaszę.

 

Kute za młodu charaktery,

byś w życiu kruszyć mógł bariery,

bo starsza kadra nas uczyła

– w pracy, w pokorze zawsze siła.

 

Z ich nauk mądrość wciąż przenika

– każdego szanuj przeciwnika.

Nie zawsze gorzki smak porażki,

– gdy walczysz fair, zbierasz oklaski.

(fragment wiersza „Zapaśnicy”)

 

Jako utalentowany zawodnik sekcji klubu Ludowego Zespołu Sportowego „Wirenka” walczył na matach całej Polski i poza jej granicami. Technik walki uczyli go bracia Jan i Krzysztof Sikorscy. W październiku 1974 r. w Cottbus (wówczas Niemiecka Republika Demokratyczna) juniorzy z „Wirenki” zdobyli medal drużynowy za 1. i 2. miejsca. W tym samym roku Romek sięgnął po pierwszy tytuł mistrza województwa, dzięki któremu wraz z Rafałem Anderschem mógł reprezentować Poznań na zawodach we Francji.

Był – jak wspomina nauczycielka, pani Maria Sikorska, która poznała Romka jako ucznia VII klasy – szczególnym chłopcem, o przywódczym charakterze i poetyckiej duszy. Po szkolnym korytarzu zawsze szedł krok przed innymi chłopcami. Nie lubił nudy i ograniczeńW mych żyłach zawsze płyną przygody – pisał po latach w jednym ze swoich wierszy. Działał też w szkolnym kole PCK, w którym pani M. Sikorska potrafiła wtedy skupić aż 110 dzieci. Być może właśnie to zaangażowanie popchnęło potem Romana w szeregi honorowych krwiodawców?

 

Fakty

W Luboniu zamieszkał po ślubie z pochodzącą z Drawskiego Młyna Mirosławą Grzeszczyk (1988 r.), najpierw w budynku przy dzisiejszej ul. Armii Poznań 72 przeznaczonym dla pracowników Zakładów Ziemniaczanych, w których oboje byli zatrudnieni. Potem państwo Komischkowie wraz z dziećmi (Bartłomiejem, Michałem i Pauliną) przenieśli się do innego lokalu Zakładów Ziemniaczanych przy tej samej ulicy, z numerem 41 (dziś oba domy należą do Spółdzielni Mieszkaniowej „Spójnia”).

Chciał zostać leśnikiem, „nie wyszło”. Przez 10 lat (1978-1988) był kwalifikowanym pomiarowym i monterem łączności w PKP. W Zakładach Ziemniaczanych, na różnych stanowiskach (m.in. w elektrociepłowni) przepracował 9 lat (1989-1998). Po poważnej operacji, zatrudnił się w stacji gazu położonej w sąsiedztwie Zakładów Ziemniaczanych (2002-2004). W 2005 r. pan Romuald rozpoczął pracę przy pochówkach. W latach 2005-2008 był związany z lubońską firmą „Memento Mori”, a od 2008 do 2021 r. z cmentarzem żabikowskim i Usługami Pogrzebowymi Zbigniewa Kędziory. Podchodził do tej pracy bez uprzedzeń. – Zwykłą rzeczą jest pochować zmarłego – mówił. Już poważnie chory (na krótko przed śmiercią) bywał na cmentarzu, by podczas pogrzebów nieść za trumną sztandar parafialny.

 

„Problemów z rymem nie miał”

Od czasu, gdy był uczniem szkoły podstawowej, potrafił tworzyć „na kolanie”, ubierając w rymy młodzieńcze doświadczenia i buńczuczne myśli. W siódmej klasie napisał humorystyczny wiersz o szkolnej polonistce. Pani Sikorska cudem zapobiegła rozpowszechnieniu tego dzieła. Jako ósmoklasista lirycznie opisał Polskę, którą, ku zachwytowi pani Marii, przyrównał do „pięknej, dumnej kobiety z rozwianymi, jasnymi włosami”.

Tworzył również w gwarze poznańskiej. Był w Luboniu bodaj ostatnią po Bernardzie Mateckim (Benas z Kocich Dołów) osobą, która sięgała po tę stylistykę. Z nostalgią i autentycznie odtwarzał dzieciństwo spędzone w Wirach oraz późniejsze, jedynie własne przeżycia (nieraz bardzo osobiste), często „przemycając” w treści porównania z obecną rzeczywistością. Można odnieść wrażenie, że wierszami komunikował się ze światem.

Wiele z wierszy pana Romana ukazało się w lokalnym miesięczniku „Wieści Lubońskie”. Dbał nie tylko o autentyczność swoich opisów, ale też o poetycki warsztat – rym i poprawną liczbę sylab w wersach (większość swoich wierszy pisał 10-zgłoskowcem). Pamiętam, jak przed każdą publikacją subtelnie upominał się o wgląd do przygotowanych do druku tekstów.

 

Powinność i pasje

Należał do czołówki honorowych krwiodawców w Wielkopolsce. Oddał ponad 60 litrów pełnej krwi. Na pierwsze akcje poboru w Poznaniu zaczął chodzić prawdopodobnie już jako dwudziestoparolatek. W Luboniu nie było jeszcze wtedy organizacji zrzeszającej krwiodawców. Kiedy powstał Klub HDK PCK „Lubonianka”, wstąpił w jego szeregi. Był wielokrotnie odznaczany. Oprócz Odznak Honorowych PCK posiadał też ministerialne wyróżnienie „Zasłużony dla Zdrowia Narodu” oraz nadany przez Prezydenta RP Brązowy Krzyż Zasługi.

Był wędkarzem, członkiem Koła Wędkarskiego przy Zakładach Ziemniaczanych, ale nie brał udziału w zawodach. Tym hobby skutecznie zaraził jednak synów. Należał też do PTTK.

Najpoważniejszą pasją pana Romana było poszukiwanie śladów historii w ziemi i kolekcjonowanie ich. Miał własny wykrywacz metalu, przy pomocy którego uwielbiał penetrować pola, ogrody i inne odkryte tereny. Bardzo cierpiał z powodu zakazu używania wykrywaczy bez posiadania odpowiednich pozwoleń (od 2018 r.). To tak jakby odcięto mu rękę. W 2004 r. przekazał Muzeum Archidiecezjalnemu na Ostrowiu Tumskim znalezioną na polach w okolicy Lubonia pasyjkę z ołtarza przenośnego z początków chrześcijaństwa w Polsce (1. poł. XII w.), która przywędrowała prawdopodobnie z pielgrzymami. Wtedy był to najstarszy okaz w Muzeum. Od dziecka interesował się historią (głównie bronią). Kolejne znaleziska popychały go do poznawania przeszłości. Poważnie zainteresował się dziejami w Lubońskim Stowarzyszeniu Historycznym, po zetknięciu z regionalistą – Ryszardem Jaruszkiewiczem. Kolekcjonował medaliki, stare guziki, pocztówki i plomby. Wiele tych znalezisk opisał potem w „Wieściach Lubońskich”. Był członkiem Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Forum Lubońskie”.

 

Pieszo wokół Polski

Od dziecka gnało go w dal. Potrafił wsiąść do pociągu i jechać przed siebie. O obejściu kraju myślał już jako 17-letni chłopak. Wtedy udało mu się dojść do południowej granicy i przejść przez Czechosłowację. W warunkach komunizmu był to nie lada wyczyn, który oczywiście miał swoje konsekwencje.

W podróż życia wystartował 13 kwietnia 2018 r. z Polic. Towarzyszyła mu intencja osobista – szedł dla wnuka Tomka. Od wiosny do jesieni, przemierzał podczas weekendów granice Polski. Za każdym razem docierał do miejsca, w którym przerywał wędrówkę. Zazwyczaj wyruszał w piątek, po pracy, a wracał nocą z niedzieli na poniedziałek, by nie zaniedbywać obowiązków zawodowych. Dzięki dodatkowym wolnym dniom udawało mu się przedłużać marsz. By nie tracić cennego czasu, szedł również w deszczu i nocą. Trzymał się oznakowanych dróg położonych najbliżej granic. Niósł plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami, śpiwór, namiot i karimatę. Z sezonu na sezon bogatszy o kolejne doświadczenia, lepiej zorganizowany i wyposażony (pomocą techniczną służyli synowie; wierzyli, że skoro ojciec zaczął, to z pewnością zrealizuje swoje marzenie). Spał gdzie przypadnie, również pod gołym niebem (na ławce, w wiacie autobusowej, na polu czy polanie, na której żerowały dziki…). Po drodze fotografował, a w specjalnym notesie (186 stron) gromadził pieczątki – dowody bytności w mijanych miejscach (11 206 zdjęć z trasy; 645 pieczątek, wizytówek, naklejek itp.; sterta biletów kolejowych i autobusowych).

W 2018 r. pokonał ścianę zachodnią i dotarł do Babiej Góry. W 2019, nie omijając szczytów, przez Sudety, Tatry, Beskidy i Bieszczady, a potem wzdłuż granicy wschodniej doszedł do Białowieży. W roku 2020 pokonał resztę granicy z Białorusią, rubieże Litwy i Rosji, brzegi Zalewu Wiślanego i Gdańskiego oraz ponad 700 km plaży nad Bałtykiem, docierając do Świnoujścia i polsko-niemieckiej granicy na wyspie Uznam. 25.10.2020 r. doszedł do Trzebieży, gdzie wyruszając, wykonał pierwsze zdjęcie. Na mecie rodzina przywitała dzielnego piechura transparentem z hasłem: „Mężu, Tato, Dziadku – wiek to nie granica./ Roman spełnił swe marzenia, obszedł Polskę bez wytchnienia”.

Podczas 45. weekendowych wypraw pan Komischke spędził poza domem 3 016 godzin, tj. 122 dni. Piesza podróż (marsz, rozmowy z ludźmi, sen) zajęła mu 1 927 godzin (81 dni), a dojazdy na start kolejnych etapów oraz powroty do domu – 1 089 godz. (ok. 45 dni).

Przeszedł w sumie 4 276 km (przez 686 miejscowości) – średnio 53 km dziennie, nieraz kosztem snu (całkowita długość granic Polski wynosi 3 511 km). Zdarł przy tym trzy pary butów. Dojazdy pochłonęły 37 374 km (pociągami – 30 884 km, autobusami – 4 924, samochodami – 1 566 km). Łączny kilometraż wyprawy wyniósł 41 650 km. To więcej niż równik, który liczy 40 075 km!

Był zbudowany serdecznością spotykanych po drodze ludzi, ale przecież i on musiał budzić w nich szczególne zaufanie i podziw, skoro znając pana Romana zaledwie „chwilę”, odwdzięczali mu się życzliwością oraz bezinteresowną pomocą. W pewnej wsi zaproszono go na wesele. Biesiadował z młodymi, a potem udał się na spoczynek, by rano w pełni sił wyruszyć w dalszą drogę. Kiedy się obudził, w wiacie przystankowej, w której spędził noc, czekał już na niego prowiant z weselnego stołu.

 

Zamierzał jeszcze obejść Europę. Przygotowywał się, organizował mapy. Chciał też dokończyć wierszowaną relację ze swej pieszej wędrówki wokół Polski (przed chorobą zdołał opisać granicę zachodnią i połowę południowej). Nie dokończył, zabrakło sił… Wciąż jednak potrafił zdobyć się na dystans do swojej sytuacji życiowej. „Przywiązany” do kroplówki z pożywieniem, z poczuciem humoru zawiesił na stojaku pęto kiełbasy, na którą miał wielką ochotę, i uwiecznił ten obraz na zdjęciu. Napisał też, a jakże, satyryczny wiersz o trudach położenia, w którym się znalazł.

Poważnie chory umierał długo i w cierpieniu – w domu, wśród bliskich, którzy starali się spełnić każde jego życzenie. Dowozili na wizyty lekarskie, sami wykonywali przy chorym skomplikowane zabiegi pielęgniarskie, dbali o jego kondycję fizyczną, a także m.in. postarali się o spełnienie ostatniego pragnienia – wydali drukiem zbiorek wierszy wybranych przez pana Romana. Jesienią cała rodzina zabrała pana Romana na spacer do Wir z kawą i lodami w cukierni „Krzyżański”. Ostatni…

Roman Komischke zmarł 25 października. Pogrzeb, poprzedzony Mszą św. w kościele pw. św. Jana Bosko, odbył się w sobotnie przedpołudnie 29 października na cmentarzu w Wirach.

 

Cóż warte życie, gdy nie ma marzeń.

To one mogą zwalczyć te troski.

I w dniach szarości znajdziesz moc wrażeń.

– Tak żyć się stara chłopak z wioski.

(rymy spisane w szpitalu 16.06.2021 r.)

 

Hanna Siatka

 

Roman Komischke w koszulce Klubu Honorowych Dawców Krwi „Lubonianka”
fot. Archiwum „WL”
Roman Komischke (stoi drugi z prawej) w grupie juniorów trenujących zapasy
fot. Archiwum „WL”
Babia Góra 1725 m n. p. m., Beskidy Zachodnie (5-7 października 2018 r.)
fot. Archiwum „WL”
Na Szpiczaku (880 m n. p. m.) położonym w Sudetach Środkowych po stronie polskiej i czeskiej, ze stromym, kamienistym zboczem i genialnymi widokami (czerwiec/lipiec 2018 r.)
fot. Archiwum „WL”
Przejście graniczne Polska – Ukraina, Dorohusk – Jagodzin w Berdyszczach (28-30 września 2019 r.)
fot. Archiwum „WL”
Troskliwy Dziadek z Tomkiem i zbiorem pieczątek z trasy (październik 2020 r.)
fot. Archiwum „WL”

Redakcja GL

Gazeta Lubońska - niezależne pismo i portal mieszkańców Lubonia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *