To, co dzieje się ostatnio w polskiej edukacji, można by określić parafrazując wieszcza Adama: było ministrów oświaty wielu, ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy ministrze Czarnku. Nowe przedmioty – przysposobienie obronne (zamiast edukacji i bezpieczeństwa), historia i teraźniejszość (zamiast wiedzy o społeczeństwie) oraz biznes i zarządzanie (zamiast podstaw przedsiębiorczości), Instytut Rozwoju Języka Polskiego im. świętego Maksymiliana Marii Kolbego (jako alternatywa dla działającej od lat Rady Języka Polskiego), MeduM platforma streamingowa dla młodzieży jako konkurencja dla Netflixa i TikToka i jako remedium na smartfony – to najważniejsze inicjatywy ministra. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie te „nowe” pomysły, to tworzenie alternatywnej rzeczywistości wobec już istniejącej. Godziny dostępności nauczycieli – sztuczny twór wobec oczywistej praktyki kontaktów nauczyciela z rodzicami w razie potrzeby, zawsze kiedy jest problem. Pomysłowy minister pewnie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Sukces goni sukces – tak wygląda polska oświata w przekazie rządowym. Są jeszcze, niestety zakały tego wspaniałego systemu, czyli nauczyciele, którzy nie dość że pracują tylko 18 godzin w tygodniu, to jeszcze wakacje mają w zasadzie cały czas.
No cóż, a tu pospolitość skrzeczy… Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?
Pomysłowość i kreatywność ministerialna nie dotyczy sfery finansowej. Podwyżka dla nauczycieli początkujących, tak szumnie ogłaszana, była jedynie koniecznym wyrównaniem ich pensji do poziomu płacy minimalnej. Zapowiadanego odbiurokratyzowania oświaty nikt jakoś w praktyce nie zauważył. Przeładowane oddziały klasowe – po 33, 34 osoby w klasie – to codzienność polskiej oświaty. Wciąż biednie, wciąż w wersji oszczędnościowej, bo przecież prosty sposób na polepszenie jakości nauczania poprzez zmniejszenie liczebności klas ze względu na pogłębiającą się biedę polskich samorządów, na barkach których spoczywa finansowanie szkół, wciąż jest niemożliwy do zrealizowania. Nauczyciele jako grupa zawodowa starzeją się, średnia wieku polskiego belfra to 47 lat. Nie dość, że coraz starsi, to jest ich coraz mniej. Szkoły borykają się z brakiem kadry, szczególnie z przedmiotów ścisłych. W wielu zatrudniani są emeryci, często w podeszłym wieku.
Czy to wszystko zapewnia wysoką jakość edukacji? Czy rodzice mogą wreszcie odetchnąć po długich miesiącach nauczania zdalnego i ze spokojem myśleć o wykształceniu swych dzieci? Nie sądzę. Polska szkoła to system, w którym najważniejsze decyzje zapadają centralnie, niestety mocno obciążone doraźną polityką, a realizacja odbywa się lokalnie, bez wystarczających środków; w którym oczekiwania wobec nauczycieli całkowicie mijają się z wysokością wynagrodzenia.
Z okazji Dnia Edukacji Narodowej życzę polskiej szkole spokoju i stabilizacji. Życzę uczniom, aby mogli mieć poczucie, że szkoła to bezpieczne miejsce, że są ważni i w dobrych rękach, rodzicom – aby mogli mieć zaufanie do systemu, któremu powierzają swoje siedmioletnie dzieci na kilka, kilkanaście lat. Wreszcie nauczycielom, aby nadal chciało im się wieczorami poprawiać sprawdziany, w weekendy przygotowywać nowe lekcje, wyjeżdżać na wycieczki szkolne, na których biorą na siebie całodobową odpowiedzialność za cudze dzieci, szkolić się na niekończących się kursach za własne pieniądze, realizować programy nauczania, które wciąż się zmieniają, być wciąż nauczycielem na całe sto procent. Nauczyciele – wytrwajcie.
Aleksandra Radziszewska