Międzynarodowy Festiwal Poezji w Ekwadorze część I.
Ecuador po hiszpańsku znaczy nic innego jak – równik. Ekwador – moja brama do Ameryki Południowej. Brama do Eldorado. Obszar Ekwadoru został odkryty i od 1526 r. penetrowany przez Hiszpanów (wyprawy Francisco Pizarra i Diego de Almagra). Ostatecznie konkwistadorzy, dowodzeni przez Pizarra, opanowali te tereny w latach 1531-1535 i założyli miasta Quito oraz Guayaquil. Ekwador to najpiękniejszy kraj na ziemi jaki widziałem, tutaj Słońce zawsze wschodzi i zachodzi o tej samej porze o 6-stej i o 18-stej. Pogoda przez cały rok jest taka sama – w ciągu jednego dnia występują trzy pory roku – wczesna wiosna rano, upalne lato w dzień i późna jesień wieczorem. Ekwador to zachwycające zapierające dech krajobrazy oraz owocowo-warzywny raj (już wkrótce miałem się o tym przekonać) to rosnące swobodnie na ulicach drzewa – bananowce ale też ciągnące się po horyzont ich ogromne nieprzejednane plantacje, zaopatrujące w banany cały Świat, fruwające niczym nasze gołębie nad głowami kolorowe papugi czy też w parkach miejskich (wyglądających jak nasze palmiarnie tylko bez szklanych ścian) leniwie wygrzewające się Iguany.
Po dziewięciu godzinach lotu z Nowego Jorku wysiadłem wreszcie na lotnisku w Guayaquil. Założone przez Hiszpanów w 1537 r. miasto było często niszczone przez Indian i piratów. Guayaquil jest największym miastem kraju (kraju niewiele mniejszego od Polski) i głównym portem handlowym. W mieście funkcjonuje politechnika oraz dwa uniwersytety (w tym katolicki) i to właśnie na zaproszenie profesora Uniwersytetu Salezjańskiego oraz jednocześnie dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Poetyckiego, poety – Augusto Rodrigueza miałem możliwość poznać ten jakże inny świat. Na lotnisku przywitali mnie organizatorzy festiwalu machający kartką z moim nazwiskiem, niezwykle pięknej urody młoda przewodniczka i osobista opiekunka – Jesyk Valdez oraz młody poeta, dumny potomek Indian – Juan Leon Morocho. Wychodząc z budynku lotniska po uprzedniej dokładnej kontroli antynarkotykowej buchnęło mi w twarz gorące parne tropikalne powietrze i 35 stopni Celsjusza. Była połowa listopada a tu zaczynało się właśnie lato… listopad. W tym momencie przypomniało mi się, że w samolocie, którym przyleciałem zostawiłem mój płaszcz, płaszcz, który jeszcze dobę wcześniej ratował mi skórę w chłodnym, 10 stopniowym Nowym Jorku, który zwinięty pod głową służył mi za poduszkę kiedy zasnąłem na podłodze terminala lotniskowego jak dziecko, pokonany przez sześciogodzinną różnicę czasu, czekając na sygnał odprawy do Ekwadoru. Machnąłbym teraz na niego ręką tym bardziej, że kieszenie były w nim puste, no ale… no ale przyjaciół się nie zostawia tym niemniej, że miał mi się jeszcze przydać ten płaszcz po wylądowaniu w Warszawie (znajomi już mi zdążyli napisać, że tam w Polsce już pierwsze śniegi), no i się zaczęło… Juan oraz Jasyk a także taksówkarz cierpliwie czekali (z czasem jednak taksówkarz w końcu odjechał) a cała wojskowa obsługa lotniska szukała samolotu i mojego płaszcza… po czterdziestu minutach oczekiwania na rezultaty, podszedłem grzecznie do dowódcy straży, przedstawiłem się i powiedziałem, że nie mogę już dłużej czekać bo Festiwal, na który przyleciałem ma zamiar uświetnić i otworzyć sam Minister Kultury Ekwadoru (chciałem tym tekstem nieco przyspieszyć owe poszukiwania płaszcza) i to nie był błąd. Wierzcie mi poskutkowało. Płaszcz się znalazł. Ponieważ było już za późno na śniadanie w hotelowej restauracji, pojechaliśmy prosto na Festiwal, tam ujawniłem się po raz pierwszy z moimi wierszami ale mogłem to zrobić tylko i wyłącznie dzięki uprzejmości mojej kuzynki Joanny Ciepłuchy – tłumaczki oraz ekwadorskiego poety, tłumacza Edgara Zurity. Po zakończeniu pierwszego dnia Festiwalu zaproszono wszystkich uczestników na wieczorne Garden – Party. Dowiedzieliśmy się też, że na wieczornym raucie zaszczyci nas swoją obecnością minister kultury… Wszyscy bili brawo, a ja nieco pobladłem…cdn.
Sergiusz Myszograj
Foto. Zb. Sergiusza Myszograja
Ekwador
Ekwadorze,
jaguary wolności,
wasze kobiety mają włosy czarne jak noc,
z której przybyliście.
Nigdy nie daj się okiełznać,
nigdy nie daj się okiełznać,
czułem cię jakbyś cały czas był przy mnie.
Ekwadorze,
twoi ludzie mają serca tak wielkie jak jaskinie,
w których mieszkasz,
jaguary ukryte w prawdzie.
nigdy nie daj się oswoić,
nigdy nie daj się oswoić
Poczułem twój zapach na ulicach tego miasta
w uśmiechach twoich kobiet,
kiedy kazałeś mi to zakończyć.
Ja też nigdy nie dam się oswoić.
Polujemy razem,
śmierć jest warta wszystkiego,
co stracimy.
Sergiusz Myszograj
Ecuador
Ecuador, jaguares de la libertad, vuestras
mujeres tienen el pelo tan negro como la
noche de donde vinisteis.
Nunca te dejes domar, nunca te dejes
domar, sentí que estabas conmigo todo el
tiempo.
Ecuador, tu pueblo tiene corazones tan
grandes como las cuevas en las que vives,
jaguares escondidos en la verdad.
Nunca seas domesticado, nunca seas
domesticado.
Olí tu aroma en las calles de esta ciudad en
las sonrisas de tus mujeres cuando me
dijiste que terminara con esto.
Yo tampoco seré nunca domesticado.
Cazamos juntos, la muerte vale todo lo que
perdemos.
Sergiusz Adam Myszograj (Polaco)
Traducción del poema Juan León Morocho