Od lat związany z Luboniem poeta – Sergiusz Adam Myszograj powrócił z Międzynarodowego Festiwalu Poezji w Ekwadorze, który odbył się od 13 do 17 listopada. Teraz na naszych łamach dzieli się wrażeniami i będzie to kontynuował w kolejnych numerach „GL”.
Gdzie leży Nowy Jork każdy mniej więcej wie – mam nadzieję… Miałem też nadzieję, że wiedzą to piloci siedzący za sterami samolotu, którym właśnie leciałem.
Widząc trasę przelotu upewniałem się coraz bardziej, że pierwszymi, którzy dotarli na drugą półkulę byli jednak Wikingowie a nie jakieś tam Kolumby czy Amerigo Vespuciany. Czterdzieści minut od startu w Warszawie lecieliśmy już nad duńskim Bornholmem i wydawało się to dosyć szybko mimo, że samolot kontynentalny ku zmartwieniu trzystu pasażerów i moim też, posiadał tylko dwa silniki?! Przelatując nad wspomnianym Bornholmem rozpoznałem jeszcze tylko piaszczyste plaże, na których to latem o dziwo zbierałem nikomu niepotrzebne jak się później okazało kamienie oraz błękitne, rozpadające się w dłoniach motyle. Lecąc dalej i coraz wyżej wspomnianym „wikingowym” szlakiem unosiliśmy się nad „pyskiem” norweskiego tygrysa, Islandią, Grenlandią, wrakiem Titanica by wreszcie nad terytorium Kanady osuszyć skrzydła i już spokojnie od północy wypatrywać świecącej na horyzoncie łuny Manhattanu. Po ponad dziewięciu godzinach lotu, sześciogodzinnej zmianie czasowej i dwóch ciepłych posiłkach na pokładzie samolotu, udało się wszystkim przeżyć i udało się (chociaż to złe słowo) wylądować na lotnisku Johna F. Kennedy’ego[. Nowy Jork składa się z kilku charakterystycznych dzielnic – gdzieś te osiem i pół miliona jego mieszkańców musi się przecież pomieścić, zostawiłem więc mój bagaż w hotelowej przechowalni i wskoczyłem do pierwszego lepszego pociągu metra na pierwszej lepszej od brzegu stacji, policzyłem do dziesięciu (przystanków) i pozbawiony internetu z kawałkiem papierowej mapy oderwanej ze ściany wagonu wysiadłem centralnie pod napisem Broadway. Niedziela 7.30 rano to najlepsza pora na spacer, przemarsz, trucht czy wreszcie na pełną mobilizację całego ciała – po samym i w samym centrum Manhattanu. Nowy Jork – Manhattan jest dokładnie taki, jakie od dzieciństwa jego wyobrażenie kształtowało się w mojej głowie poprzez filmy, książki, relacje, muzykę i całą popkulturową „papkę”, jest dokładnie taki! Tylko, że teraz do tego wizerunku doszły jeszcze zapachy, rzeczywiste dźwięki i temperatura dziesięciu stopni Celsjusza na szczęście na plusie. Wyjazd do Ekwadoru z przesiadką w Nowego to żadne osiągnięcie, albowiem ludzie tam jeżdżą nawet moi znajomi. Dla mnie jednak, który znalazł się tam w pewien sposób przypadkowy i nie do końca zaplanowany, było to ogromne przeżycie, a znaleźć się tam poniekąd z powodów twórczo-poetyckich to już naprawdę zagranie życiu na nosie. Spacer zacząłem od zwiedzania miejsca pamięci, na którym kiedyś rosły dwie bliźniacze wieże, doszedłem aż na sam skraj nadbrzeża, spojrzałem z pokładu wycieczkowego statku prosto w twarz Statuy Wolności, doszedłem na własnych nogach do Brooklińskiego Mostu, a nawet przespacerowałem się po nim. Rozochocony widokami ze zgubnym poczuciem bycia jednodniowym nowojorczykiem postanowiłem iść dalej, minąłem Chińską Dzielnicę i „Małą Italię”, obrałem kurs na Empire State Building, w długim wyczekiwaniu na windę – zrobiłem to, wjechałem na sam szczyt podrapać te chmury. Wykończony czy to od wrażeń czy też od fizycznego wysiłku postanowiłem jeszcze pójść w stronę Central Parku – to był jednak bardzo długi i męczący spacer. Zwieńczeniem jego był, nie zawaham się powiedzieć, jeden ze współczesnych cudów świata, przycięty jak przy linijce Central Park – surrealistyczny kawałek nietkniętej ziemni wpasowany w idealny prostokąt konturowych wieżowców. Nowy Jork – Manhattan – Bronx – Queens i Brooklyn objechałem jeszcze autobusami i wagonami kolejki naziemnej. To wszystko jednak istnieje a kardamonowy księżyc naprawdę mieszka w Centralnym Parku i naprawdę gra na saksofonie… – widziałem wreszcie na własne oczy.
Sergiusz Myszograj
A więc jednak
A więc jednak –
druga strona Księżyca istnieje
i dwie dziury w chmurach nad domami
i wszystko co pochowane pod grzbietami dłoni
i wszystko co ukryte w podniebieniach smaków –
to wszystko istnieje.
No i Ziemia jest jednak płaska!
Więc od – a więc – się zdań nie zaczyna?
To co utonęło – tutaj wypływa.
To co odłupane – tutaj się składa mi w całość.
Poranna zmiana zaczyna powoli wypychać Słońce.
Wielkie złote śmieciarki polerują ulice –
całymi stadami chłoną uliczny plankton.
Piąta rano w chińskiej dzielnicy.
Pan Liou mija mnie na ulicy.
– dzień dobry!
…a więc jednak.
Sergiusz Myszograj
„Cardamom Moon”
My Carda-moon
My spicy friend
He watches me
he gives me all that is most beautiful,
All we are not allowed to do
My cardamom
Moon
Cardamom moon,
My Carda-moon, Carda-moon.
My Carda-moon
My Carda-moon, old spicy friend
He comes to me
every night, he always changes
my every step
into an unfulfilled
dream
When you dance with me, darling
My cardamon lover gets jealous of me
and he starts to play the saxophone so lovely
My cardamom friend
Central Park is his lonely place,
Everyone in New York has seen him…
but he knows only me…
My friend
My Cardamom moon, moon
Cardamon moon,
My Carda-moon, Carda-moon.
My Carda-moon
Cardamon moon,
My Carda-moon, Carda-moon.
My Carda-moon
Carda-moon,
Cardamon moon.
Sergiusz Myszograj
Tłumaczenie Joanna J. Ciepłucha
Foto. Zb. Sergiusza Myszograja