W sierpniu ubiegłego roku niezwykle utalentowana i ambitna lubonianka – Blanka Lubina Urban przeniosła się na rok do Bolivar, miasta w Stanach Zjednoczonych, w południowo-zachodniej części stanu Missouri, gdzie uczęszcza do lokalnej szkoły – Bolivar High School (szerzej o wyjeździe Blanki informowaliśmy i jej sylwetkę przedstawiliśmy – czytaj: „GL” 09-2022, s. 6). Pomimo nawału zajęć, Blanka nie zapomniała o naszym periodyku i napisała bardzo ciekawy felieton, który zamieszczamy poniżej.
Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że będę pisać krótki felieton dla Gazety Lubońskiej, siedząc na zajęciach American Lit w Bolivar High School, pewnie bym się głośno roześmiała. A jednak, skończywszy analizę poematu Edgara Allana Poego siadam w ławce jak z filmu o amerykańskich nastolatkach i chcę podzielić się z wami przeżyciami kilku ostatnich miesięcy.
Troszkę backstory (historii) – mam na imię Blanka Lubina Urban i jestem Polką. Całe życie mieszkałam w Luboniu, a edukację rozpoczęłam w lubońskiej trójce, aż do końca zeszłego roku szkolnego – bo obecny spędzam na wymianie kulturowej w Stanach Zjednoczonych, żyjąc z goszczącą mnie amerykańską rodziną w uroczym miasteczku Bolivar w stanie Missouri.
Od mojego przyjazdu tutaj doświadczyłam wielu niesamowitych przygód, zaczynając od orientation day w Waszyngtonie, DC, przez samodzielne loty z przesiadkami w USA i wielogodzinną podróż samochodem przez trzy stany do krewnych moich gospodarzy w Kentucky, aż do zbierania cukierków z ekipą strażaków w Halloween. Miałam szansę przeżyć prawdziwe Amerykańskie Thanksgiving (Święto Dziękczynienia) – nie ufajcie ludziom, którzy mówią, że pumpkin pie (ciasto dyniowe) jest lepsze od pecan pie (ciasto z orzechów pekan) – to kłamstwo!
Miałam również szansę odwiedzić Nashville – centrum muzyki country – mają tam najlepsze lodowisko, którego można doświadczyć!
Na co dzień chodzę do lokalnej High School – a w zasadzie jeżdżę, bo codziennie o siódmej rano bezpośrednio pod moim domem zatrzymuje się żółty autobus szkolny, jaki dawniej widziałam niezliczoną ilość razy w filmach. W Ameryce szkoła funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż te, do których jestem przyzwyczajona jako Polka. Chociażby skala ocen jest literowana zamiast numerowana! Nie ma wyznaczonych klas, tylko roczniki, a każdy uczeń sam wybiera sobie przedmioty (stąd wszyscy znamy się z różnych kursów i zajęć dodatkowych, a nie z klas), a większość zajęć jest „praktyczna” – miałam okazję brać udział w kursie ceramiki i budowania scenografii, a także zapisałam się do grupy debat lincoln-douglas – więcej o tym za chwilę. Uczniowie podzieleni są na cztery „poziomy” – freshman, sophomore, junior, senior. W niektórych zajęciach mogą brać udział uczniowie z różnych poziomów w tym samym czasie – jest to sprawa bardzo indywidualna.
Kolejnym ciekawym faktem jest to, że podczas dnia szkolnego uczniowie mają kilka różnych lunchów szkolnych – zazwyczaj cztery. Są one wydawane w różnych godzinach ponieważ cała szkolna populacja nie zmieściłaby się w commons – czyli czymś w rodzaju stołówki i świetlicy w jednym – w 20-minutowej przerwie (a na pewno nie, jeżeli ktokolwiek chciałby utrzymać jakiś komfort jedzenia). Na moje szczęście, w dni w które mam przedmiot Algebra 2 mam również lunch nr 2 – który rozpoczyna się po 20 minutach lekcji, przerywając ją. Jest to bardzo miła przerwa od liczenia niezliczonych funkcji.
Inną niezwykle miłą sprawą są szkolne lunche same w sobie – codziennie można otrzymać uroczy kartonik mleka czekoladowego i zbilansowany posiłek, zawierający często mac & cheese, nachos i marchewkę na przykład. Muszę również wspomnieć o tym, jak szkoła wspiera swoich uczniów – są programy z darmowymi lunch’ami dla gorzej sytuowanych uczniów. A ponieważ Missouri nie jest bogatym stanem, wielu nastolatków i nastolatek pracuje, czy to w fastfoodach czy na farmach rodziców – i im również szkoła wychodzi naprzeciw, pozwalając im dostosować plan zajęć do godzin pracy. Są również sytuacje, gdy uczniowie mogą otrzymać jedzenie w piątek do zabrania na weekend do domu, żeby zapewnić im ciepłe posiłki w weekend.
Mówiąc o szkole, która wspiera – codziennie mamy prawie 40-minutowy blok, dzięki któremu pracujący uczniowie mogą wykonać zadania domowe – bo po zajęciach nie mieliby na to czasu.
Po zajęciach obowiązkowych przychodzi czas na dodatkowe. Ja zapisałam się do grupy sportowej, gdzie biegam cross-country, czyli biegi przełajowe, oraz do grupy debat. Debaty są niesamowicie ciekawe, bo polegają na tym, że muszę przygotować się na zadany temat, prezentując wskazane stanowisko – za albo przeciw – co ma mnie nauczyć argumentowania, bronienia swoich racji i pracy z materiałami. Z grupą debatową jeździmy na różne zawody w całym stanie i nawet poza stan, gdzie ścieramy się z reprezentacjami innych high schools – udało mi się już nawet zająć miejsca na podium! Zajęcia sportowe wyglądają inaczej niż w Polsce. Przede wszystkim – nie dość, że nie musimy za nie płacić, to szkoła zapewnia nam trenera, sprzęt i transport na zawody, a na dodatek do ich intensywności musiałam się długo przyzwyczajać – biegamy praktycznie codziennie!
Tych pierwszych kilka miesięcy w Ameryce, to dla mnie trudny czas rozłąki z rodziną, jednak dzięki ogromnej ilości zajęć, nie mam czasu tęsknić. Cieszy mnie tu wszystko – jeżdżenie autobusem szkolnym o siódmej rano, chodzenie do Walmart w weekendy na całotygodniowe zakupy, obiady jedzone zazwyczaj w restauracjach, czas spędzany na zdobywaniu medali oraz pucharów w cross country oraz debatach – to są przeżycia, które pozostaną ze mną na zawsze.
Z Missouri
Blanka Lubina Urban