“Pisanie sprawia mi frajdę” – rozmowa z Małgorzatą Gorzyńską-Gościak, lubonianką i autorką książki „Huraganowy wiatr”.
Gazeta Lubońska: Luboń właśnie wzbogacił się o nową autorkę powieści. Pani debiutancka książka „Huraganowy wiatr” pojawiła się w księgarniach pod koniec 2023 roku. Proszę powiedzieć, czym się Pani zajmuje, kiedy akurat nie pisze.
Małgorzata Gorzyńska-Gościak: W Luboniu mieszkam od urodzenia. Z wykształcenia jestem m.in. magistrem dziennikarstwa i próbowałam swoich sił w dziennikarstwie sportowym. Pisałam wtedy o Lechu Poznań i współtworzyłam nieoficjalną stronę drużyny. Chociaż chyba najbardziej lubiłam robić zdjęcia na meczach. Ostatecznie wybrałam jednak szkołę. W sumie w edukacji pracuję już 11 lat, z czego przez pierwsze dwa lata w Poznaniu, a potem już w Szkole Podstawowej nr 2 im. Augusta hr. Cieszkowskiego w Luboniu.
G.L.: Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać powieść?
M.G.: Już w szkole uwielbiałam czytać i pisać. Właściwie to zawsze coś pisałam, bo sprawiało mi to frajdę. Najpierw opowiadania, potem próbowałam czegoś dłuższego, ale zazwyczaj zaczynałam i w pewnym momencie zostawiałam historię bez zakończenia, brałam się za coś nowego i tak w kółko. Moja mama ciągle powtarzała, że mogłabym w końcu którąś opowieść skończyć.
Jako nastolatka zaczęłam pisać wiersze. Pierwszy był właśnie o mamie, ale najczęściej poruszałam za ich pośrednictwem trudniejsze tematy. Brałam udział w wielu konkursach poetyckich, byłam m.in. laureatką Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Laur Wierzbaka” i Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Łucji Danielewskiej. Wydałam swój tomik wierszy „Złapać motyla”, a w Bibliotece Miejskiej odbył się mój wieczór autorski.
W pewnym momencie, jakoś na początku studiów, uznałam, że chciałabym spróbować czegoś innego. W głowie miałam różne historie, rozważania, rozmyślania nad wieloma sprawami, urywki jakichś scen, które spisywałam. Czasem pozwalałam im się rozwijać, czasem odkładałam je do szuflady. Początkowo te fragmenty w ogóle nie miały być niczym bardziej konkretnym.
G.L.: Czy Pani bliscy wiedzieli o tym, że pisze Pani książkę? Mieli jakiś wpływ na jej fabułę?
M.G.: Nie. Prawie nikt nie wiedział, że piszę. Chyba początkowo tylko mój mąż, którego pytałam o zdanie i prosiłam o wyrażenie opini głównie w kwestii męskiej perspektywy. On też jako pierwszy przeczytał całość.
Samo pisanie i wymyślanie historii, a właściwie składanie różnych pomysłów w całość, co trwało z przerwami dość długo, było bardziej dla mnie samej. Potem historia mnie wciągnęła. Zdecydowałam się pokazać szkic kilku osobom, których nie tylko zaciekawiła historia Ani i Pawła, ale także poruszyły tematy, które w książce podejmuję. I wtedy jedna z nich spytała, czy nie myślałam, żeby wysłać materiał do jakiegoś wydawnictwa. Sama nie byłam pewna, czy jest to na tyle dobre, że ktoś będzie chciał to przeczytać, ale postanowiłam zaryzykować. No i mogłam też w końcu powiedzieć mamie „zobacz, coś udało mi się dokończyć!”. To niesamowite uczucie trzymać w ręce własną książkę!
G.L.: Jak w takim razie wyglądał sam proces pisania?
M.G.: Stworzyłam bohaterkę i właściwie to ona miała opowiadać historię. Szybko jednak zorientowałam się, że z perspektywy narracji pierwszej osoby trudno pisać o uczuciach innych postaci, które pojawiają się na kartach mojej książki. I tak pojawił się drugi główny bohater.
Sposób pisania książki bardzo oddaje mój charakter: połączenie spontaniczności z chaosem. W trakcie pisania jakiegoś fragmentu nagle przychodziło mi do głowy, co mogłoby się wydarzyć dużo później albo w ogóle pod koniec i zostawiałam tamtą część, rozpisywałam nową. Potem te fragmenty połączyłam w całość. Najlepsze pomysły przychodziły mi zazwyczaj do głowy, kiedy nie miałam pod ręką komputera, np. w trakcie spaceru czy jazdy autobusem. Zapisywałam więc je na kartkach albo w telefonie, a potem przepisywałam. Z tych fragmentów powstała duża część powieści.
Właściwie początkowo fabuła miała wyglądać nieco inaczej, ale w trakcie pisania było trochę tak, jakby bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem i ostatecznie ich historia się zmieniała. Tak więc efekt końcowy jest zupełnie inny, niż pierwotnie zamierzałam, ale chyba to nawet lepiej, bo przez to jest bardziej naturalny.
G.L.: Rozumiem, że inspiracją fabuły „Huraganowego wiatru” były sytuacje z Pani życia? Ile jest więc w książce Pani, a ile wymyślonych zdarzeń?
M.G.: Zdarzało się, że nawiązywałam do tego, co znam, ponieważ zależało mi na prawdziwości. Wykorzystywałam swoje wspomnienia i doświadczenia. Jeżeli chodzi o bohaterkę, to rzeczywiście trochę mnie można w niej znaleźć. Narracja w książce jest w pierwszej osobie i pod wieloma z przemyśleń i opinii Anki mogłabym się podpisać.
To, co jest natomiast całkowicie prawdziwe, to pies Chrupek, który naprawdę ma na imię Ciastek i chciałoby się dodać – niestety – wypowiedzi lekarzy. „Huraganowy wiatr” w dużej mierze opowiada o stracie i próbie poradzenia sobie z nią, pogodzenia się. Ten wątek jest mi bardzo bliski. Jest taki fragment w książce, kiedy główna bohaterka mówi: Ja często oddaję komuś moją historię. Kiedy to robię, mogę potem udawać, że ona mnie już nie dotyczy, że to wszystko przydarzyło się komuś innemu, a ja tylko o tym usłyszałam. Czasami tak jest lepiej. Tak właśnie było z tą powieścią. W pewnym momencie było mi bardzo trudno i tej właśnie bohaterce „oddałam” trochę mojej historii. A reszta? Mogłabym powiedzieć, że wszelkie podobieństwo do osób, zdarzeń i miejsc jest przypadkowe. Jak to bywa z fikcją literacką.
GL.: Ania – główna bohaterka cieszy się dużym zainteresowaniem ze strony mężczyzn, co jest główną przyczyną komplikacji w jej życiu. Czy tu także bazowała Pani na swoich doświadczeniach?
M.G.: (śmiech) To nie jest dokładnie moja historia. Owszem, tworząc postacie kilka cech pożyczyłam od moich znajomych. Kiedy rozwijałam historię między Anką i Pawłem przychodziły mi do głowy zabawne teksty, które nie pasowały do głównych bohaterów, ale jednak chciałam je wykorzystać. Tak powstał na przykład brat Pawła – Marcin. Główny wątek chciałam też jakoś osadzić fabularnie, dać bohaterom przeszłość, która będzie tłumaczyła niektóre ich zachowania i reakcje, a jednocześnie tchnie życie w te postacie.
Mój mąż zwrócił uwagę, że postawiłam moich bohaterów przed wieloma problemami. Ale nie ukrywam, że nie chciałam, aby gdzieś w środku książki zakończenie było oczywiste, stąd te wszystkie zwroty akcji.
Poza tym dałam Ani niezawodnego obrońcę – Chrupka, na którego zawsze może liczyć.
G.L.: No właśnie. Mimo że na pierwszy rzut oka fabuła książki mówi o perypetiach miłosnych Anki i Pawła, to jednak w tle porusza Pani wiele trudnych i wrażliwych tematów społecznych. Na ile były one dla Pani istotne i stanowiły przyczynek do napisania „Huraganowego wiatru”?
M.G.: Cała historia zaczęła się od straty. Reszta jest obudową na potrzeby powieści. Kwestia, którą poruszam, jest wciąż tematem tabu, bo generalnie o poronieniach się nie mówi, a miałam takie poczucie, że chciałabym, żeby ktoś usłyszał, co mam do powiedzenia. Aby przez bohaterkę oddać emocje, jakich doświadcza kobieta w tak trudnej sytuacji. A często wtedy zostaje zupełnie sama. I jeżeli książka trafi do chociaż jednej osoby, która ma podobne doświadczenia za sobą i która przez to poczuje się silniejsza lub spokojniejsza, to byłoby wspaniale.
Chciałam także pokazać, że nawet jeżeli dwie osoby przeszły wiele, to właśnie te doświadczenia mogą ich do siebie zbliżyć, a rany przecież się goją.
G.L.: Jacy są Pani ulubieni autorzy i jaki mieli oni wpływ na Pani twórczość?
M.G.: Trudne pytanie. Czytam bardzo różne książki z różnych gatunków i chyba bardziej niż autor, interesuje mnie przedstawiona w nich historia. Lubię takie opowieści, w których mogę się odnaleźć, lepiej zrozumieć bohatera, ponieważ spotkało mnie to samo. Albo takie, które po skończeniu zostają na dłużej i sprawiają, że zaczynamy się zastanawiać głębiej nad różnymi sprawami.
G.L.: Czy ma Pani w planach kolejne powieści? Czytelnicy będę pewnie ciekawi dalszych losów Ani i Pawła.
M.G.: Chciałabym, żeby tak było, bo jak wspominałam, zawsze coś piszę. Teraz też. „Huraganowy wiatr” to zamknięta całość. Ale rzeczywiście powstaje nowa powieść, a nawet w głowie mam dwie historie. Chociaż tematyka będzie nieco inna, to wydaje mi się, że można powiedzieć, że w jakimś stopniu klimat pozostaje podobny. Chyba mam tendencję do stawiania bohaterów w trudnych sytuacjach życiowych… Co będzie dalej, to się jeszcze okaże. Najważniejsze, że ciągle bawi mnie samo pisanie.
G.L.: Wiem, że wspólnie z Biblioteką Miejską planuje Pani zaprezentować swój debiut lubońskiej publiczności?
M.G.: Tak, w tej chwili ustalamy szczegóły. Bardzo się cieszę, że będę mogła osobiście porozmawiać z moimi czytelnikami i poznać ich opinie, nie tylko apropo mojej twórczości, ale też dotyczące trudnych tematów, o których piszę. Bardzo chciałabym też podziękować wszystkim, którzy już sięgnęli po moją książkę.
G.L.: Bardzo dziękuję za rozmowę i z niecierpliwością czekamy na kolejne książki.
M.G.: Dziękuję i, mam nadzieję, do następnego spotkania.
Rozmawiał: Jakub Jackowski
………………………………………………………………………………………………………………….
Konkurs
Dla naszych Czytelników, którzy chcieliby poznać losy bohaterów „Huraganowego wiatru” przygotowaliśmy konkurs, w którym do rozlosowania są trzy egzemplarze książki wraz z dedykacją od autorki.
Aby wziąć udział w losowaniu trzeba przesłać na adres mailowy: redakcja@gazeta-lubon.pl odpowiedź na pytanie: Jak nazywa się ciepły, suchy i porywisty wiatr, wiejący w Tatrach? W tytule wiadomości prosimy napisać: „Huraganowy wiatr”. Przypominamy również o podaniu swojego imienia, nazwiska i numeru kontaktowego.
Na Państwa maile czekamy do 23 lutego!
A tych, którzy nie chcą tracić czasu, zapraszamy do Biblioteki Miejskiej, gdzie czeka na Was egzemplarz tej ciekawej książki.
Zajrzyjcie także na profil autorki na Instagramie: instagram.com/m.gorzynska.gosciak
(red.)