Rozmowa z Łukaszem Bogaczem – fotografem, pasjonatem fotografii lotniczej, rodowitym mieszkańcem Lubonia – o tym, jak rodzi się zamiłowanie do kadrowania rzeczywistości, jak hobby staje się zawodem.
„Od zarania dziejów ludzkość dążyła do latania, każdy z nas lubi w wolnych chwilach spoglądać w niebo, a patrząc w chmury, przypisywać im podobieństwo do różnych rzeczy i zwierząt. Ja mam tak samo, a dodatkowo uwielbiam dźwięk dopalacza i zapach nafty lotniczej” – Łukasz Bogacz.
Gazeta Lubońska – Jakie były początki Pana fotograficznej przygody?
Łukasz Bogacz – Swoją podróż z fotografią lotniczą rozpocząłem w 2009 roku po nabyciu najprostszego i najtańszego aparatu z wymiennymi obiektywami, niemniej zainteresowanie sięga jeszcze głębiej, czyli początków lat 90., kiedy to rodzice zabrali mnie na mój pierwszy AirShow, który odbywał się na poznańskiej Ławicy. Wtedy pierwszy raz w życiu poczułem zapach nafty lotniczej, który każdorazowo do dnia dzisiejszego wywołuje u mnie podwyższony poziom endorfin. Drugim bodźcem, być może mocniejszym, były loty ćwiczebne odbywające się na samolotach Mig 21 z bazy lotniczej w Krzesinach. Mój dom rodzinny znajduje się w Żabikowie i z ogrodu miałem idealny widok na ścieżkę podejścia lądujących samolotów. Zresztą do dnia dzisiejszego kiedy tylko słyszę dźwięk dopalacza, rzucam wszystko i patrzę w niebo, choć już nie na Migi, tylko na F-16 oraz… wiele ciekawych maszyn, które są gośćmi pobliskiej 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w podpoznańskich Krzesinach.
GL – Czy fotografia jest Pana zawodem czy pasją, jakie miejsce w Pana życiu zajmuje?
Ł.B. – Zdjęcia lotnicze są moją pasją, na co dzień wykonuję zdjęcia portretowe oraz reportaże ze ślubów, komunii, koncertów. Jestem samoukiem, który przez lata nabierał doświadczenia i uczył się na błędach – i staram się cały czas rozwijać, przez co zdarza mi się zarwać niejedną nockę przed ekranami monitorów.

GL – Jaką techniką, w jaki sposób wykonuje się zdjęcia lotnicze?
Ł.B. – Nie ma jakiejś specjalnej techniki wykonywania tego typu zdjęć – mówiąc kolokwialnie, wyciągasz aparat i pstrykasz i od tego należy zacząć. W moim przypadku po zakupie pierwszego aparatu wyszedłem na Wzgórze Papieskie, które jak dla mnie usytuowane jest w najlepszym miejscu, w jakim mogłoby się znajdować. Dlaczego? Bo wznosi się ponad rzędną terenu, na którym znajduje się Luboń i jest w bardzo małej odległości od drogi podejścia na lotnisko w Krzesinach, dzięki czemu nawet najtańszy teleobiektyw (70-300 mm) pozwala wykonać zdjęcia podchodzącym samolotom. Czyli najważniejszy jest wybór odpowiedniego miejsca, które umożliwia wykonanie zdjęcia za pomocą sprzętu, którym właśnie dysponujesz.
GL – Jakich jeszcze fachowych porad udzieliłby Pan młodym adeptom fotografii lotniczej?
Ł.B. – Każdy aparat, jak i obiektyw ma swoje ograniczenia: przysłona, ogniskowa, wielkość matrycy i czułość matrycy to parametry finalnie wpływające na jakość wykonanego zdjęcia i to od nich uzależnione jest, czy zrobisz ostrą fotografię w pochmurny wieczór, kiedy na zewnątrz jest już mało światła lub czy twój aparat nadąży za samolotem, który przekracza barierę dźwięku.
W przypadku każdego zdjęcia najważniejszy jest pomysł i plan. Nie zawsze masz możliwość wejścia na płytę lotniska lub stanąć w oko w oko z przelatującym samolotem, dlatego też musisz ułożyć sobie swego rodzaju checklistę, w której odpowiadasz na pytania takie jak:
– gdzie jest światło tzn. słońce i czy nie będzie przeszkadzać w zrobieniu zdjęcia – wszyscy dobrze wiemy, że zdjęcia pod słońce nigdy nie wychodzą dobrze, bo obiekt, który fotografujesz, jest ciemny lub zamiast nieba jest jedna wielka biała plama;
– jak będzie nadlatywać samolot – może się okazać, że miejsce, które wybrałeś, będzie za bardzo oddalone i jedyne, co zobaczysz na zdjęciu, to będzie mała plama na tle nieba;
– jaki efekt chcesz uzyskać – dynamiczny kadr, na którym widać ruch obiektu, czyli mocno rozmazane tło, czy też chcesz się skupić na detalach płatowca, zamknięciu śmigieł, a może zależy tobie na ciekawym momencie pokazu np. „mijanka” dwóch samolotów, kondensacja powietrza na poszyciu itp.
W przypadku każdej fotografii, żeby uzyskać różne efekty na zdjęciach, odpowiednio dobierasz czas ekspozycji. Jeśli zależy tobie na efekcie rozmytego tła na zdjęciu, czyli tzw. panoramowanie lub panning, ustawiasz długi czas naświetlania – przeważnie od 1/5 do 1/100 sekundy, w przypadku szybkich przelotów najczęściej samolotów wojskowych podczas pokazów dynamicznych ten czas wynosi od 1/500 do 1/2000 s.

GL – Możemy uznać te wskazówki za szybki kurs fotografii lotniczej. Kto wie, może właśnie zasiał Pan ziarno nowych zainteresowań wśród mieszkańców Lubonia i na Papieskim Wzgórzu spotkamy niejedną osobę celującą aparatem w niebo.
Jeszcze tylko proszę powiedzieć, jak przebiega etap obróbki zdjęć.
Ł.B. – Właśnie – masz zdjęcie i co dalej. Dochodzisz do etapu postprodukcji, czyli wywołujesz zdjęcie. W obecnych czasach odchodzi się już od ciemni fotograficznych, które zastępowane są przez ciemnie cyfrowe, czyli różnego rodzaju programy do obróbki, które pozwalają edytować to, co udało ci się ustrzelić podczas robienia zdjęć, a niekiedy jest tego dość sporo – zdarza mi się z jednych pokazów przywieźć do domu kilka tysięcy zdjęć, z czego finalnie do edycji trafia tylko kilkanaście starannie wyselekcjonowanych zdjęć. Każdy ma jakieś szczególne upodobania – moim jest nienaganna ostrość i minimalny szum na zdjęciu.
GL – Czy fotografia lotnicza to niebezpieczne zajęcie?
Ł.B. – W lotnictwie nie ma miejsca na elektryzujące zdarzenia – i całe szczęście. Wypadki się zdarzają, ale dzięki dziesiątkom procedur latanie jest najbezpieczniejszą formą transportu. Robiąc zdjęcia na płytach różnych lotnisk, czy też robiąc zdjęcia z lecącego samolotu, musisz znać procedury, musisz je rozumieć i co najważniejsze musisz je respektować. Wyobraźcie sobie, że podczas sesji air to air – czyli takiej, w której w jednym samolocie znajduje się kilku fotografów, a za nim lecą inne, które pozują – któremuś z fotografów wypada aparat, który z wysokości powiedzmy 3000 metrów spada na ziemię. Kartę pamięci może udałoby się odzyskać, ale co w przypadku, gdy spadnie on na teren zamieszkały. Kilka kilogramów plus grawitacja wyrządziłyby bardzo wielkie szkody.
GL – Co, wg Pana, jest najpiękniejszego w fotografii lotniczej?
Ł.B. – Od najmłodszych lat każdy z nas buduje papierowe samolociki i zastanawia się, jak daleko polecą, jak porównamy nasz samolocik do Antonova 124, który może ważyć 392 tony lub do Airbusa A380, na którego pokład może wejść ponad 850 osób, zastanawiamy się, jak to możliwe. Ja też się zastanawiam i jestem ciekaw, dlatego chcę to oglądać z bliska, a wspomnienia zostawiać na dłużej. Co jest najpiękniejszego w tego typu fotografii, to przede wszystkim możliwość obcowania z maszynami, które teoretycznie swoją wagą i gabarytami przeczą prawom grawitacji i nie powinny wzbić się w powietrze. Spitfire, Mustang, B17 czy F22, F35, Eurofighter to samoloty, które większość z nas zna tylko z telewizji, natomiast ja miałem okazję zobaczyć je na żywo, a przy okazji uwiecznić dla potomnych. Clue w tym hobby stanowią ludzie – inni fotografowie, piloci, obsługa naziemna – czyli osoby, które mają podobne zainteresowania do twoich, ludzie, którzy cię rozumieją, dzięki którym jesteś takim świrem potrafiącym tkwić dziesięć godzin w błotnistym polu buraków tylko po to, żeby uwiecznić pomarańczową marchewkę wydobywającą się z silnika myśliwca przelatującego nad twoją głową.
GL – Dziękuję za podzielenie się z Czytelnikami „Gazety Lubońskiej” swoją wiedzą, pasją i doświadczeniami. Wpatrujmy się w niebo, to może być początek wspaniałej przygody artystycznej.
Ł.B. – Zapraszam na moje social media Fb i Ig, aby zobaczyć moje prace:
Boogart Aviation Photography – lotnicze; Boogart Photography – portretowe.
Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Radziszewska
